Jednym z bardziej popularnych haseł towarzyszącym tym, co to chcą się rozwijać jest „Opuść swoją strefę komfortu.” Można o strefie komfortu poczytać na blogach, w poradnikach psychologicznych oraz usłyszeć w radio czy telewizji. Różni autorzy, psychologowie oraz ci, którzy mają mikrofon mówią o konieczności wychodzenia ze strefy komfortu, ponieważ dopiero poza jej granicami zaczyna się rozwój.
Dla mnie komfort to piękno, wygoda, piękne zapachy, dobre jedzenie, radość, miłość, spełnienie. I pewnie dlatego przez długi czas myślałam, że strefa komfortu to moment w życiu, kiedy wszystko jest dobrze, jestem bezpieczna, spełniona, szczęśliwa… Zastanawiałam się po jakie licho gonić wtedy jeszcze za jakimś tam rozwojem osobistym. Przecież my ludzie, mimo że wybieramy różne sposoby, dążymy do szczęścia. Jeśli komuś się udało je złapać i finalnie znaleźć się w strefie komfortu, to może to wystarczy, co?
Jakiś czas temu znalazłam osobę, która opuszcza strefę komfortu regularnie i pisze o tym w Internecie. Jej wychodzenie z tej magicznej strefy polega np. na położeniu się na podłodze w centrum handlowym. Jeśli dobrze rozumiem jej zamysł, to chce ona wejść w strefę oceny społecznej, narazić się na krytykę i wziąć to na klatę. Doświadczyć, że nie taki diabeł straszny.
Jedna z moich znajomych też miała swój pomysł na strefę komfortu. Powiedziała, że bardzo źle jej się kojarzy „opuszczanie strefy komfortu” ale już „poszerzanie strefy komfortu” wydaje jej się bardzo bezpieczne. No tak poszerzanie, pomnażanie tego co dobre, miłe i przyjemne. Tak chcę.
Jednak ciągle coś mi nie pasowało. Przecież życie to nie sielanka. Na ogół życie to walka, czasem sukcesy, czasem porażki, lekcje, ciężka praca, problemy, i miłość i smutek i żal i odwaga. Nie ma miejsca wiecznej szczęśliwości. Jest sinusoida. Nie ma strefy komfortu.
Otóż jest. Zrozumiałam to nareszcie. Stefa komfortu to właśnie to, co mnie otacza, to co znam. Moje nawyki, problemy, schematy. Sposób w jaki postępuję. Moje decyzje. Moje dezercje. Moje strachy. Moje zwyczaje. Moje marzenia. To ja i moje życie, takie na tu i teraz i zawsze. To co znam i nie chcę puścić. I czasem mi w tej strefie miło i dobrze, a czasem źle straszliwie. Bywa, że moja strefa komfortu jest miejscem potwornej frustracji, a mimo to pozostaję w niej. Bo to co, poza jej granicami wydaje się trudne, nie znane, może jeszcze gorsze. Poza tym czasem jest po prostu fajnie.
Zmiana wymaga wyjścia z tej strefy. Zmiana jest wyjściem ze strefy komfortu. I tak – zmiana boli, tak jak boli rozwój. Jednak najlepsze chwile w moim życiu to te, którym towarzyszyła ekscytacja nowym, nieznanym, trudnym. Lubię to uczucie napierania na ścianę, sprawdzania granic. I wiecie co, w życiu, ściana nie istnieje, ani żadne limity. Jest tylko jedna granica – mojej strefy komfortu. Ode mnie zależy, gdzie jestem.